niedziela, 19 kwietnia 2015

ŻĄDZA KRWI

Przepraszam, że tak długo nie pisałam, ale mam przed sobą maturę :( Ostatni egzamin mam 19 maja, więc pewnie wtedy pojawi się następny rozdział :)

Inspiracją był serial Pod osłoną nocy (en. Moonlight), szczególnie odcinek pt. No Such Thing as Vampires. Zapraszam do czytania :)

***
Beth wracała do domu z uczelni. Dzisiaj miała być impreza u Maxa i musiała się przygotować. Miała nadzieję, że w końcu chłopak ją pocałuje. Znali się od kilku miesięcy, ale była pewna, że coś do niej czuje. W głowie planowała już strój i makijaż. Wstąpiła jeszcze do sklepu po whisky i ruszyła w stronę wieżowca, w którym wynajmowała mieszkanie.
Przechodząc przez park poczuła mrowienie na karku. Odkręciła się, pewna, że ktoś za nią stoi, ale zobaczyła tylko migający snop światła latarni. Wzruszyła ramionami i starała się o tym nie myśleć. Jednak dziwne uczucie jej nie opuszczało. 
Przyspieszyła trochę, a po chwili biegła aleją w stronę ulicy. Usłyszała szelest między drzewami i nie zważając na wysokie obcasy parła przed siebie ledwo łapiąc oddech. Nagle ktoś się przed nią pojawił. Prawie jakby wyrósł z ziemi. Nie zdążyła krzyknąć, gdy poczuła ukłucie w szyję i lepką ciesz spływającą po obojczyku...
***

Minęły dwa tygodnie odkąd zostałam dźgnięta nożem, a plecy bolą mnie tak, jakby to było wczoraj. Co noc śni mi się to od nowa. Na początku budziłam się cała zalana potem i ze łzami w oczach, teraz po prostu biorę trzy głębokie wdechy i śpię dalej. 
Przez ostatni tydzień profesorowie dawali mi fory na zajęciach. No i byłam zwolniona z wychowania fizycznego. Muszę nadrobić tydzień wykładów, bo niedługo zaczynają się egzaminy semestralne. Na szczęście Sherlock przychodził do mnie co drugi dzień i mogłam korzystać z jego notatek. Wiem, że robił je ze względu na mnie. On nigdy nie robi tego z własnej woli. 
- Wiadomo coś na temat tamtej dziewczyny? - zapytałam, kiedy przyszedł do mnie z nową porcją materiału i moją ulubioną kawą ze Starbucks'a.
- Ten sam schemat co w poprzednich trzech przypadkach. Dziewczyna w lesie, parku. Dwie rany na szyi, zero krwi. Całe miasto gada o wampirze - powiedział zirytowany. 
Fantastyczne stwory i paranormalne zjawiska, a w szczególności wierzący w nie ludzie bardzo irytowali Holmesa. Dla niego wampiry, wilkołaki czy duchy to wymysł albo ludzi chorych psychicznie albo wyjątkowo znudzonych. Po części się z nim zgadzałam. 
- A może mają rację... - powiedziałam, wiedząc, że go zirytuję.
- Oboje wiemy, że wampiry nie istnieją. Ktoś stroi sobie głupie żarty.
- Widziałeś zwłoki?
- Tak, Microft mnie zabrał. Ciało faktycznie jest pozbawione krwi, a w miejscu, gdzie je znaleziono jej nie ma, więc albo ktoś przeniósł tam ciało, albo zebrał krew do jakiegoś naczynia i zabrał.
- ALBO wypił. Psychopatów ci u nas dostatek - dodałam.
- Wampiry to wymysł kina, pisarzy i wytłumaczenie kilkunastu niewyjaśnionych morderstw sprzed lat - wycedził przez zęby.
- A co powiesz na Kubę Rozpruwacza?
- Schizofrenik. Resztę wymyślili dziennikarze i znudzeni ludzie szukający sensacji.
- A hrabia Dracula?
- Lucy, ta rozmowa prowadzi donikąd. Lepiej przepisuj notatki.
Resztę dnia spędziliśmy zakuwając do pierwszego egzaminu. Właściwie to ja zakuwałam, a Sherlock poprawiał dziennikarzy mówiących w telewizji.

Następnego dnia w drodze na uczelnię usłyszałam rozmawiające kobiety. Obie wyglądały na przerażone.
- Nicki nie chciała mnie słuchać, kiedy kazałam jej siedzieć w domu, ale po śmierci tej ostatniej dziewczyny, sama zamknęła się w domu. Ledwo mogę ją wygonić do szkoły.
- Mel tez się boi. Nie chce nawet iść na cotygodniowe zakupy z przyjaciółkami. To straszne, że to może być wampir. Do tej pory myślałam, że to wymysł kina, ale teraz...
Uśmiechnęłam się pod nosem. Sherlock na pewno nie wytrzymałby i wygłosił wykład o paranoicznych, nieuzasadnionych lękach oraz ludzkiej naiwności. Ludzie zawsze znajdą wytłumaczenie dla dziwnych zdarzeń. Prawie jak w średniowieczu: Moja krowa nie daje mleka. To na pewno sprawka tej baby, mojej sąsiadki. Zazdrości mi, że mam dwie kury więcej. I jeszcze jest ruda! Założę się, że to czarownica... Ten schemat minimalnie ewoluował. Teraz nie obwinia się sąsiadki, ale mistyczne stwory i psychopatów.
Na uczelni ludzie też gadali tylko o tym. Powoli miałam już tego dość. Ile można?! Nim dotarłam do klasy, zgarnął mnie Sherlock i zamknął w schowku woźnego.
- Jak romantycznie - powiedziałam, patrząc na rolki papieru toaletowego.
- Mamy ślad! - powiedział podekscytowany. - A najlepsze jest to, że to prawdopodobnie jeden z wykładowców...
- Który?
- Profesor Kelli.
- Ten dziwak?
Mark Kelli wykładał starożytną mitologię. Jego pasją, a nawet manią były wampiry. Na uczelni była grupa gotów, którzy byli zafascynowani jego nauką. Tworzyli swoistą sektę, chociaż sami nazywają siebie rodziną.
- Mam pomysł - powiedziałam - Wkręcę się do tego ich kółka i spróbuję się czegoś dowiedzieć. Znam Belindę, jedną z nich. Nie powinnam mieć większych problemów.
- Nie ma mowy. Po ostatnim takim pomyśle, skończyłaś z nożem w plecach. Koniec z byciem przynętą.
Jeszcze nigdy nie widziałam, żeby był taki poważny. Był troszkę przerażający i bardzo pewny swoich słów. Zrozumiałam, że nic nie zdziałam mówiąc mu o moich zamiarach. Postanowiłam zadziałać na własną rękę. Przecież chcę tylko zdobyć informacje, a nie organizować nalot na (prawdopodobnie) niewinnych ludzi. Przytaknęłam i poszliśmy na zajęcia.
Popołudniu nie poszłam z Holmesem do biblioteki. Wykręciłam się tym, że jestem zmęczona. Zamiast tego odszukałam Belindę i razem z nią poszłam do gabinetu prof. Kelli.
- Dzień dobry - powiedziała moja towarzyszka - Lucy chciałaby zapisać się do naszej grupy.
- Jeszcze nie jestem tego pewna - wtrąciłam. - To znaczy... Interesuję się legendami i podaniami, ale nie jestem pewna czy będę do was pasować. Wiem, że macie specyficzne metody nauczania.
- W takim razie proponuję, żebyś przyszła na nasze dzisiejsze zajęcia. O 19.00 w sali 163. Zobaczysz czy ci to odpowiada i ewentualnie porozmawiamy o twoim przyłączeniu się - powiedział uprzejmie.
- Ok - dodałam tylko i wyszłam.
Od razu ruszyłam do domu, żeby się przygotować. Nie miałam sprzętu do podsłuchu, więc musiałam zadowolić się dyktafonem z telefonu. Odświeżyłam się w łazience i ubrałam w ciemne rurki i ulubiony czarny sweter. Włożyłam telefon do kieszeni  i po raz kolejny tego dnia skierowałam się do uniwersytetu.
Będąc na miejscu, obleciał mnie strach. A jeśli to nie jest taki genialny pomysł, jak mi się zdawało? Co, jeśli Sherlock ma rację? Przecież on zawsze ma rację! W co ja się wplątałam? Ale było już za późno. Przyszła po mnie Belinda. Kiedy weszłyśmy do sali, musiałam przyzwyczaić się do ciemności. Jedynym źródłem światła były dopalające się świece.
- Na tym zakończymy dzisiejsze spotkanie. Dziękuję za wasz czynny udział w lekcji i pamiętajcie - energia jest w nas. Energia to my. Czerpcie z siebie na wzajem.
- Chyba się spóźniłam - powiedziałam, kiedy wszyscy wyszli.
- Nie, to ja podałem późniejszą godzinę. Chciałem z tobą porozmawiać.
Teraz przeraziłam się nie na żarty. Nie chciałam zostać z nim sam na sam. Teraz nie miałam już możliwości ucieczki.
- Więc, co cię skłoniło do przyjścia do mnie?
- Cóż... Zawsze fascynowały mnie opowieści o wampirach i innych mistycznych stworach.
- Dla nas to nie tylko opowieści. To fakty. Nie chodzi tu o zwykłe picie krwi, jak to pokazują media. Krew to życie. Życie to siła. A siła to energia. - Tylko kiwnęłam głową. Na serio zaczęłam się bać.
- A... co sądzisz o tych ostatnich morderstwach? Wierzysz, że to wampir?
- Och, Lucy.... A czy ty uwierzyłabyś, że ja jestem tym wampirem?
Zatkało mnie. Zaczęłam się trząść i żałować swoich decyzji.
- A twoje serce - kończył - bije teraz tak szybko... - mówiąc to, sięgnął ręką po laskę zakończoną dwoma szpikulcami, jak kły. W kieszeni zapikało. Padła mi bateria. Wzrok profesora padł na moją kieszeń. Nim zdążyłam zareagować, komórka była w jego dłoni.
- A więc to twój przyjaciel cię tu przysłał. Może mu powiemy, że wasz plan nie wypalił... - Wybrał numer Holmesa. Nie słyszałam jego odpowiedzi, ale Kelli był wyraźnie rozbawiony. Po chwili powiedział do mnie.
- Ale w sumie, po co czekać na Holmesa... Może zobaczyć sam efekt. Będzie tak samo poruszony.
Odłożył na chwilę laskę i wziął mnie na ręce. Krzyczałam, machałam nogami i rękami, ale i tak udało mu się przywiązać mnie do krzesła. Założył na twarz maskę i zbliżył się do mnie. Na twarz wstąpiły mi kropelki potu. Już czułam zbliżający się chłód metalu. Zamknęłam oczy, modląc się, żeby nie bolało.
Nagle usłyszałam huk. W drzwiach pojawił się Sherlock. Podbiegł do profesora i odciągnął go ode mnie. Rzucił na ziemię i zaczął go okładać pięściami po twarzy.
- Dość, Sherlock! Przestań! PRZESTAŃ! - Krzyknęłam histerycznie. Cieszyłam się, że przyszedł, ale nie chciałam patrzeć, jak kogoś bije. Dusząc podniósł się i odwiązał mnie. Słaba zarzuciłam mu ręce na szyję i rozpłakałam się. Nie zauważyłam kiedy przyjechała policja. Nie zauważyłam ambulansu ani taksówki. Cały czas stałam obok Sherlocka i nie puszczałam jego dłoni. Dopiero teraz zrozumiałam, jaka byłam przerażona. Ocknęłam się trochę słysząc słowa komendanta:
- Jak tylko dojdzie do siebie, przesłuchamy go. Nie wywinie się już. A ty Holmes mogłeś być trochę bardziej delikatny. Co najmniej miesiąc spędzi w szpitalu - powiedział i poszedł. Ja poczułam, że nogi mam jak z waty.
Sherlock zaprowadził mnie do taksówki, a potem do pokoju. Okrył mnie kocem i zrobił maja ulubioną zieloną herbatę.
- Chcesz o tym ze mną pogadać? - zapytałam w końcu.
- Nie ma o czym,
- Pobiłeś go prawie na śmierć! - odparłam dziwnie wysokim głosem, jakby nienależącym do mnie.
- Ale nie zrobiłem tego.
- Bo cię powstrzymałam... Sherlock, nie odezwałeś się do mnie ani słowem, odkąd mnie rozwiązałeś. Chcę, żebyś mi powiedział, dlaczego?
- Bo byłem i nadal jestem wściekły - odpowiedział przez zaciśnięte zęby.
- Przepraszam - szepnęłam.
- Nie na ciebie - westchnął. - Na siebie. Że uwierzyłem w twoje kłamstwo. Że puściłem cię samą do domu. I że tak mało brakowało, a nie zobaczyłbym się nigdy więcej... - dokończył  i spojrzał mi w oczy. - Co ci strzeliło do głowy? Och... Przepraszam.
Przytuliłam go i znów się rozpłakałam. Jednak byłam już bezpieczna.




___________
Mam nadzieję, że się Wam podobało :)
Liczę na komentarze. 


czwartek, 19 lutego 2015

AUTOSTOPOWICZ

Rozdział na podstawie opowieści, którą usłyszałam od znajomego i trochę zmodyfikowałam :)
Nie mam pojęcia na ile była ona prawdziwa, bo kolega ma predyspozycje do przerysowywania WSZYSTKIEGO :D  szczególnie takich historii ;)

***
Annabeth zmęczona wracała z pracy. Miała do przejechania jeszcze 50km przez las. Za oknami było już ciemno, a w około nie widać było nic oprócz gęstej mgły. Nie należała do strachliwych osób, ale mimo to ściszyła radio i patrzyła uważnie na drogę. Nie lubiła jeździć nocą.
W głośnikach słyszała ostatnie dźwięki piosenki zespołu The Rasmus, gdy nagle na poboczu ujrzała postać człowieka. Serce zaczęło bić jej szybciej, ale po chwili opanowała się i zatrzymała samochód. Drzwi otworzył wysoki przystojny mężczyzna ubrany w czarny prążkowany garnitur i płaszcz. W ręku trzymał skórzany neseser i uśmiechał się przyjaźnie, i trochę tajemniczo.
- Czy byłaby pani tak miła i podwiozła mnie do najbliższego miasta? Samochód zepsuł mi się kilka kilometrów wcześniej i padła mi bateria w komórce. Nie miałem jak zadzwonić po pomoc drogową - powiedział przepraszającym głosem.
Annabeth kiwnęła głową i mężczyzna wsiadł na miejsce pasażera. Po chwili samochód ruszył. Żadne z nich nie odezwało się słowem przez początek podróży. Kobieta była zaintrygowana. To dziwne, że tak ubrany mężczyzna czeka na autostop... I że padła mu bateria? Za dużo biegów okoliczności. Przez te myśli znowu zaczęła panikować. Wzięła kilka głębszych wdechów i starała się uspokoić. Przekonywała się, że to zwykły przypadek. Za kilka kilometrów ten mężczyzna wyjdzie z samochodu, a ona więcej już go nie zobaczy. Nagle usłyszała lekko zachrypnięty głos. Wiedziała, że należy do jej towarzysza, ale był inny...
- Wie pani co? Pięknie wyglądałaby pani w trumnie... - Annabeth czuła serce w gardle. O czym ten facet mówi? Jest NIENORMALNY! - Taka blada, spokojna, jak porcelanowa lalka - mówiąc to, wyciągnął z teczki tasak kuchenny.
Annabeth zatrzymała gwałtownie samochód i zaczęła szarpać się z pasem bezpieczeństwa. Przez panikę, nie mogła go odpiąć, a mężczyzna tylko się śmiał. Pochylił się nad nią:
- Może pomogę... - szepnął i odpiął pas.
Annabeth przerażona nacisnęła klamkę, ale nim zdążyła wystawić nogę za drzwi poczuła rwący ból w plecach, potem  kolejny i następny...
***

- Ja tylko mówię, że to nienormalne! - powiedziałam po raz kolejny.
- A ja po raz kolejny mówię: to niepotrzebna informacja, która zaśmiecałaby mój umysł - bąknął Sherlock.
Od pół godziny próbowałam go przekonać, że dość istotny jest fakt, że Ziemia kręci się wokół Słońca, a nie odwrotnie. Wbrew pozorom nie było to łatwe zadanie. Kiedy Holmes się na coś uprze, ciężko mu wytłumaczyć, że jest inaczej.
- Dobra, poddaję się. To chciałeś usłyszeć? - powiedziałam wkurzona. Czasami mam go po dziurki w nosie. I ta jego spostrzegawczość! Dzisiaj jak tylko mnie zobaczył, wiedział, co jadłam na śniadanie, że pokłóciłam się z mamą przez telefon i zarwałam noc ucząc się na dzisiejsze zajęcia. 
- Jesteś zła - stwierdził.
- Tak.
- Czemu? - zmarszczył brwi.
- Ty mi powiedz - warknęłam, a on zrobił zdziwioną minę. Po tych kilku tygodniach znajomości wiedziałam, że nie ogarnia sfery uczuciowej ludzi. Zna wzór chemiczny adrenaliny (jakby to było bardziej istotne od odkrycia Kopernika!), ale nie ma w nim za grosz empatii. Kiedy ktoś płacze, Sherlock jest nie wzruszony. Nie rozumie, że w tym momencie jestem zirytowana przez niego. I nie mam zamiaru go teraz uświadamiać. 
- Nie wiem. Wiem, że jesteś poirytowana, ale dlaczego? Bo uważam "prawa kosmosu" za nieważne? - zapytał lekko rozbawiony.
- Bo jesteś uparty jak osioł - powiedziałam i wstałam z ławki. Sherlock za mną nie poszedł.
Ruszyłam w stronę kawiarenki obok uczelni. Serwowali tam niesamowite espresso. Przy okazji kupiłam ciasteczko z morelą. 
Dzisiaj czekał mnie jeszcze jeden wykład z najnudniejszym profesorem na uniwersytecie. Potrafił nas uśpić opowiadając o Kubie Rozpruwaczu - to się nazywa talent! 
Kiedy wychodziłam z budynku, oślepiło mnie słońce, które wyjrzało zza chmur i nie zauważyłam progu. Oczywiście się potknęłam i moja kawa wylądowała na chodniku. Byłam przygotowana na podobny los, ale zamiast betonu, poczułam drapiący materiał płaszcza.
- Mamy sprawę - usłyszałam podekscytowany głos. - Kawę kupię ci po drodze.
- A co z zajęciami Marlow'a? Nie daruje nam tego.
Sherlock zamyślił się na moment i zniknął w aptece. Wrócił po minucie z bandażem  ręku i już wiedziałam co się szykuje. Westchnęłam tylko i usidłam na ławce niedaleko. Obwiązałam sobie nogę w kostce i oparta jedną ręką o przyjaciela "kuśtykałam" w stronę uczelni.
Marlow zwolnił nas z zajęć bez problemu i dziesięć minut później siedziałam obok Holmesa, na przeciwko... Holmesa. 
Microft opowiedział o zabójstwie, a Sherlock wyglądał jakby dopiero co dostał wymarzony prezent pod choinkę. To trochę przerażające, że tak się cieszy... Ale z drugiej strony można się do tego przyzwyczaić. 
Kiedy dojechaliśmy na miejsce, samochód Microfta od razu zniknął. Przy aucie ofiary wciąż kręciła się policja. Sherlock nie wyglądał na zadowolonego.
- Patrzcie, świr przyjechał - powiedziała z pogardą mulatka z kręconymi włosami do ramion. - I przyprowadził dziewczynę. Jak słodko - zagruchała, a wiedziałam, że już jej nie lubię.
- Fakt, że tu jesteśmy, znaczy, że WY nie dajecie sobie rady. Jaka szkoda - powiedziałam, zanim pomyślałam, a Holmesowi uniósł się delikatnie kącik ust. Wiem, że go rozśmieszyłam.
- Witaj Donavan, to moja przyjaciółka Lucy. Lucy, to sierżant Donavan - przedstawił nas sobie, ale żadna z nas nie uniosła ręki, ani nawet nie kiwnęła głową. - Gdzie ciało? - zapytał zniecierpliwiony. 
Mulatka tylko kiwnęła głową w stronę auta. Podeszliśmy tam. Najpierw przeżyłam szok - pierwszy raz widziałam tyle krwi w jednym miejscu.
- Czy ktoś ją ruszał? - zapytał Holmes.
- Ja. Żeby zebrać odciski palców - odezwał się mężczyzna za mną.
- Znalazłeś jakieś? - szybko dodał Sherlock.
- Nie.
- W takim razie jesteś idiotą - powiedział i znów odkręcił się do auta.
Uśmiechnęłam się mimowolnie, a facet zrobił się jeszcze bardziej czerwony. Obeszłam samochód i zajrzałam do środka od strony pasażera. Na wycieraczce były ślady błota. Zrobiłam zdjęcie i wzięłam trochę próbek. Odkąd zaprzyjaźniłam się z Sherlockiem, noszę wszędzie ze sobą kilka fiolek i plastikowych pudełeczek. 
- Facet siedział obok - powiedziałam, a on od razu mi przerwał.
- Skąd wiesz, że facet?
- Po odciskach butów na wycieraczce - odpowiedziałam i ciągnęłam dalej - Musieli jechać razem. Nie widać śladów walki w samochodzie... - mówiłam, a patolog zabrał ciało. Wysiadłam szybko, założyłam zielony fartuch, żeby nie ubrudzić ubrania i usiadłam na miejscu kierowcy. Sherlock już siedział obok. 
- On wyjął nóż... Dlaczego w plecy?
- Chciała uciec... Czy drzwi kierowcy były otwarte? - zapytałam, a Donavan przytaknęła. - Wysiadała, a on zadał trzy ciosy w plecy - dokończyłam, a Sherlock dźgnął mnie długopisem w trzy miejsca: obok łopatki, kilka centymetrów niżej i bardziej z boku przez żebra.
- To nie były śmiertelne cięcia... Wykrwawiła się. 
Spojrzeliśmy na siebie. 
- Sprawdźmy klamki. Jeśli nie miał rękawiczek, na pewno zostawił jakiś ślad.
Po pięciu  minutach kłóciliśmy się, kto ma iść do Donavan po zestaw do zbierania odcisków i nagle mnie olśniło. Wyjęłam z torebki puder do twarzy i zerknęłam na Sherlocka. Było warto - pierwszy raz widziałam go szczerze zdziwionego. Uśmiechnęłam się i dmuchnęłam na pudełko. Drobinki opadły na klamkę. Teraz taśma i mamy odciski! 
- To było niezłe - powiedział i schował taśmę do plastikowej saszetki.
Godzinę później siedzieliśmy w laboratorium Molly. Gdy Holmes oglądał błoto pod mikroskopem, ja miałam czas pogadać z jego znajomą. Dowiedziałam się, że na Sherlocka od trzech lat, w domu ma trzy koty i nie ma szczęścia do facetów.
- To tak jak ja  - powiedziałam. - Myślałam, ze na studiach kogoś poznam, ale oprócz tego tu, nie mam żadnych znajomych - powiedziała wskazując na Holmes brodą.
- Ten tu cię słyszy. I z tego co pamiętam ostrzegałem cię, że siedząc ze mną, nie będziesz najpopularniejsza na  uczelni.
Westchnęłam tylko i podeszłam do niego.
- Masz coś?
- Błoto. Piach. Mech. Musiał stać w lesie i czekać, aż ktoś będzie jechał. A odciski i tak musimy przekazać policji. Nie mogę włamać się do ich bazy danych.
- Widocznie po ostatnim razie ulepszyli ochronę danych - powiedziała zgryźliwie Molly.
- Po ostatnim razie? Nie, nie chcę wiedzieć - powiedziała, kiedy Holmes chciał się ze mną podzielić swoim doświadczeniem w hakowaniu policji. - Im mniej będę wiedziała, tym lepiej dla ciebie - uśmiechnęłam się. 
Wieczorem odprowadził mnie do akademika, a sam złapał taksówkę. Sama szykowałam się na kolejną zarwaną nockę - nie byłam przygotowana na jutrzejsze zajęcia. Dobrze, że to będzie piątek.

Następnego dnia z piątym kubkiem kawy spacerowałam z Molly po pobliskim parku, gdy Sherlock badał po raz kolejny błoto. Rozmawiałyśmy o naszych ulubionych zespołach, kiedy pod budynek laboratorium podjechał radiowóz. Skierowałyśmy się w tamta stronę. Sherlock już był przy aucie, cały w skowronkach.
- Kolejne morderstwo - powiedział zanim Doavan otworzyła usta.- Ta sama sytuacja, brunetka, ale kilka kilometrów dalej. A odciski pasują do Autostopowicza. Ten facet w pięciu miastach zabił po trzy kobiety, brunetki, które wzięły go do swojego auta. A ja wiem jak go dorwać - dodał na koniec i popatrzył na mnie wyczekująco. 
Poczułam jak żołądek skręca mi się kiedy dotarło do mnie co mu chodzi po głowie. Czy byłabym w stanie to zrobić? A jeśli ten psychopata coś mi zrobi? Jeśli...
- Zgoda - słowo samo wyrwało mi się z ust. Molly patrzyła przerażona to na mnie to na niego.
- Chyba nie chcesz pozwolić jej...!
- Przecież cię zgodziła - powiedział i pociągnął mnie za łokieć. Opowiedział dokładnie jaki ma plan. Było w nim mnóstwo luk i gdybania, ale przecież to Sherlock Holmes! Co może pójść nie tak?
Siedząc w samochodzie nie byłam już taka pewna, jak wtedy. Niby na tyle pick-upa siedziała Donavan i jeszcze jakiś policjant, a za fotelem schowany był Sherlock, ale i tak czułam się osamotniona jako przynęta i możliwa ofiara.
Nie myśl tak! - zbeształam samą siebie.
Przez okno nic nie widziałam z powodu mgły. Nagle, niedaleko miejsca ostatniego zabójstwa, zobaczyłam czarną sylwetkę mężczyzny. Serce czułam w okolicy żołądka i wstrzymałam powietrze.
- Oddychaj - odezwał się tylny fotel,a ja posłusznie wypuściłam zawartość płuc i zatrzymałam się niedaleko seryjnego mordercy.
- Czy byłaby pani tak miła i podwiozła mnie do najbliższego miasta? Samochód zepsuł mi się kilka kilometrów wcześniej i padła mi bateria w komórce. Nie miałem jak zadzwonić po pomoc drogową - powiedział przepraszającym głosem.
Kiwnęłam głową i chwilę później znów jechałam. Nie zagadywał mnie, ja też nie miałam zamiaru. Wiedziałam, co trzyma w neseserze i przyprawiało mnie to o ból głowy. A najgorsze w tym wszystkim było to, że nie wyglądał jak morderca-psychopata, ale jak porządny i przystojny mężczyzna. Teraz rozumiałam, jak udało mu się zabić tak wiele niewinnych kobiet.
- Wie pani co? Pięknie wyglądałaby pani w trumnie... - O nie! O nie! O NIE! - Taka blada, spokojna, jak porcelanowa lalka - mówiąc to, wyciągnął z teczki tasak kuchenny.
Zatrzymałam gwałtownie samochód. Nie miałam zapiętych pasów, więc byłam gotowa do ucieczki. Nasz plan zakładał, że Sherlock go chwyci od tyłu, gdy ja będę wyskakiwać z auta. Jednak zaklinował się, próbując wstać. Nie miałam zamiaru czekać. Otworzyłam drzwi i już prawie byłam na zewnątrz, gdy poczułam ukłucie w środek pleców. Potem leżałam na asfalcie i skręcałam się z bólu. Słyszałam szarpaninę i przekleństwa w samochodzie, a sama odlatywałam. Kątem oka zobaczyłam jak klęka obok mnie postać w czarnym, długim płaszczu.
- Lucy, patrz na mnie! Anderson, dzwoń po karetkę. - zerwał szalik z szyi i docisnął do moich pleców. - Lucy!
- Mamy go? - szepnęłam.
- Tak - usłyszałam.

Kiedy się obudziłam wokół było biało, a przez szybkę w drzwiach widziałam jak Molly wydziera się na Sherlocka, który miał stoicki wyraz twarzy i nie próbował jej przerwać. Kiedy zerknął przez okienko i mnie zobaczył, uśmiechnął się i chyba widziałam w jego oczach ulgę. CHYBA. Z nim nigdy nic nie wiadomo.




_________________
Długo się pisał, ale jest :)
Leżę chora w domu, więc miałam czas go dopracować
Mam nadzieję, że się Wam podobał ;)
~Hania

niedziela, 1 lutego 2015

ZABÓJCZY LIST

Inspiracją do tego rozdziału był 22. odcinek 2. sezonu serialu Agenci N.C.I.S. pt. SWAK (pl. List)
Zapraszam do czytania :)


***
- Maggie, czy poczta już przyszła? - zapytał ciemny blondyn w średnim wieku. Miał na sobie granatowy garnitur, czarny krawat i włoskie pantofle. Nie lubił takiego stylu, ale wymagała tego jego praca - był wspólnikiem firmy prawniczej swojego wuja. 
- Tak, leży u pana w gabinecie - odpowiedziała sekretarka i uśmiechnęła się tajemniczo. 
Mężczyzna nie wiedział, o co jej chodzi. Wszedł do biura, zdjął marynarkę i po napełnieniu kubka mocną kawą usiadł za biurkiem. Przejrzał pocztę - rachunek, rachunek, zaproszenie na bal charytatywny, rachunek... A na końcu - list. Kartka złożona jak listy w dawnych czasach, tyle, że zamiast wosku, na kopercie był odcisk ust. List był zaadresowany do niego. Nie czekając długo - otworzył. W środku były tylko trzy słowa: Zemsta jest słodka. Mężczyzna nie wiedział, o co chodzi. Zdezorientowany wrzucił list do kosza i zajął się swoją pracą. Gdzieś w głowie ciągle myślał o tych słowach. Potem jednak praca w pełni go pochłonęła.
O 12.00 jak zwykle miał spotkanie z innymi prawnikami. Dzisiaj omawiali sprawę ojca, który rzekomo miał zgwałcić i zabić własną córkę.
- Nasz klient... - zaczął i poluzował krawat. Było mu strasznie gorąco. - Nasz klient... - znów nie dokończył zadania, bo zaczął kaszleć. 
- Mark, może powinieneś iść do lekarza. Wyglądasz okropnie - powiedział zmartwiony wuj. Mark chwilę później jechał firmową limuzyną do szpitala. Całą drogę ledwo mógł złapać oddech. Kiedy mijali ostatni zakręt, był cały siny na twarzy. Po pięciu sekundach nie oddychał...
***

- Proszę samodzielnie przygotować temat Czarna śmierć. Ręczę wam, że każdy wylosuje przynajmniej jedno pytanie z tego działu. Przypominam, że jeśli ktoś nie odpowie na przynajmniej trzy pytania z pięciu, nie wejdzie na  następny wykład. Żegnam. - takim miłym akcentem pożegnał się z nami profesor Jackson.
To był mój ostatni wykład na dzisiaj. Nie poszłam jednak do mieszkania, ale do biblioteki uniwersyteckiej. Miała być otwarta do 19.00, a ja planowałam to wykorzystać. Z automatu, który napotkałam po drodze, wzięłam batonik i puszkę napoju energetycznego, i ruszyłam chłonąć wiedzę. 
Okazało się, że nie ja jedyna wpadłam na ten pomysł. Wszystkie stoliki były zajęte. Wtedy zauważyłam Sherlock'a, który siedział sam. Przysiadłam się do niego, co wzbudziło spore poruszenie wśród części studentów. 
- Siedzenie ze mną nie przysporzy ci popularności.
- Wiem, ale nie mam ochoty siedzieć ściśnięta między nimi wszystkimi. Poza tym, może ja nie chcę mieć masy znajomych? - powiedziałam zadziornie.
- Niedługo i ciebie zaczną nazywać świrem.
- Jakoś to przeżyję - prawda była taka, że zawsze nazywano mnie świrem. Od podstawówki lubiłam czytać książki. Jako jedyna nie zwymiotowałam, kiedy w szóstej klasie kroiliśmy żabę. I miałam fioła na punkcie tajemniczych śmierci. Moja tablica korkowa była pokryta wycinkami z gazet o niewyjaśnionych wypadkach, zaginięciach i tajemniczych grobach. Znajomość z Sherlockiem nie była więc czymś niezwykłym. 
Miałam zacząć wertować książkę o historii dżumy, ale zamiast tego zajrzałam na stronę BBC News. To był błąd, ale też fart. Błąd - nie było mowy o skupieniu się na lekcjach. Fart - była opisana śmierć 30-letniego, zdrowego prawnika. 
- Coś się stało? - zapytał mój towarzysz. Pokazałam mu artykuł. 
- Może to chore, ale uwielbiam takie sprawy - przyznałam się i poczułam, jak robię się czerwona. To musiało zabrzmieć trochę sadystycznie. Sherlock tylko się uśmiechnął i napisał coś w swoim telefonie. 
- Chodź - powiedział i zebrał książki. Ja zrobiłam to samo i wyszłam za nim z pomieszczenia. 
Przed uczelnią czekał czarny samochód. Otworzył drzwi, wsiadł i przywołał mnie ręką. nieco skrępowana usiadłam obok niego. Na przeciwko nas siedział podobny do Holmes'a, ale starszy mężczyzna.
- Sherlock, co to ma znaczyć? Miałeś być sam - powiedział karcącym głosem.
- Potrzebuję kogoś, kto spojrzy na sprawę podobnie jak ja. Lucy to mój starszy brat Microft. 
- Miło mi - powiedział nieszczerze i uścisnął mi dłoń. Ja uśmiechnęłam się sztucznie i nie odezwałam ani słowem. 
Resztę drogi przejechaliśmy w milczeniu. Samochód zatrzymał się niedaleko szpitala, obok limuzyny. Wtedy zrozumiałam, gdzie jestem. I pomyśleć, że mogło mnie to ominąć, gdybym nie przysiadła się do Sherlock'a! 
Wysiedliśmy na świeże powietrze, Microft został w aucie.
- Mam nadzieję, że wiesz, co robisz - zwrócił się do brata i odjechał.
- Myślałam, że to ty jesteś...trudny, ale twój brat pobija wszelkie rekordy - powiedziałam.
- Też go nie lubię - odparł i uśmiechnął się przelotnie. 
Zajrzeliśmy do auta - było puste i czyste. 
- Policja już tu była i wszystko zebrali. Musimy iść do prosektorium szpitalnego, jeśli chcemy zobaczyć ciało. Myślisz, że nas wpuszczą? - zapytałam.
- Tak, jeśli pokażę im to - odpowiedział i pokazał nakaz podpisany przez jego brata. 
Jak gdyby nigdy nic weszliśmy do pomieszczenia z lodówkami. Większość ludzi poczułaby mdłości z powodu charakterystycznego zapachu i obecności tylu trupów, ale ja czułam się... dobrze. Nie powiem, że jak w domu, bo ty mogłoby wydać się dziwne. 
Patolog nie był zachwycony naszą obecnością, ale pokazał nam ciało. Nie było widać żadnych śladów duszenia, siniaków ani igły. Paznokcie były czyste, tylko usta miał suche i sine. Zazwyczaj to widać po 2-3 godzin po śmierci, ale lekarz twierdził, że takiego mu go przywieźli. Pokazał nam zdjęcia rentgenowskie - żadnych obrażeń. Byłam cała nabuzowana. Pierwszy raz miałam z czymś takim do czynienia! Zazwyczaj wszystko ograniczało się do gazet i rozmowy z ciocią, która była lekarzem sądowym.
Sherlock wysłuchał tego z niecierpliwością i znów podszedł do ciała. Poszłam za nim, zostawiając patologa z raportem o zmarłym. 
- Co o tym myślisz? - zapytał.
- Może został otruty.
- Toksykologia wyszła negatywnie. Według doktorka - dodał.
- Weźmy próbkę z ust i przebadajmy w uniwersyteckim laboratorium. 
- Trzeba zagadać lekarza.
- Zostaw to mi - powiedziałam i wróciłam do patologa. Pytałam o ewentualne zatrucie gazem, acetonem, astmę. Po kilku minutach usłyszałam chrząknięcie i chwilę później byliśmy na dziedzińcu przed szpitalem. Sherlock pokazał trzy próbki - wymaz z ust, z nosa i naskórek z palców. Od razu wezwaliśmy taksówkę. Jednak zamiast do uczelni, pojechaliśmy na Baker Street 221B. 
- Twoje mieszanie? - zapytała, ale nie uzyskałam odpowiedzi. Weszłam za nim do budynku, a potem na piętro do mieszkania. 
W środku panował chaos, ale podobało mi się to. Na stoliku porozrzucane były notatki, niektóre pospadały na podłogę. Ściana pozalepiana była artykułami z gazet (Nie jestem w tym sama!). Holmes skierował się do kuchni. Tam na stole porozstawiane były probówki, kolby, mikroskop i walało się mnóstwo kartek. 
- Wow - powiedziałam tylko. Sherlock wyjął z szafki drugi mikroskop i usiadł przy nim. Podsunął mi próbkę z naskórkiem, a sam zajął się wymazami. 
Usiadłam na przeciwko niego i zajęłam się swoją próbką. Siedzieliśmy tak w całkowitym milczeniu przez dwie godziny. Nie zauważyłam kiedy za oknem zrobiło się ciemno, a obok mnie pojawiły się trzy puste kubki po kawie. Wtedy zobaczyłam starszą kobietę, która podsunęła mi kolejne 250 ml kofeiny.
- Dziękuję - powiedziałam i znów zajęłam się mikroskopem.
- W ustach i nosie nic - powiedział zrezygnowany Sherlock. W głosie wyczułam frustrację. 
- A ja mam ołów na naskórku.
- Co w tym dziwnego? Może ma ołowiany posążek na biurku. Prawników stać na to.
- Może, ale nawet gdyby go trzymał przez cały dzień, raczej nie miałby go aż tyle. Ze wszystkiego co miał na dłoni, ołowiu było 54%. To trochę dużo. - Sherlock chwilę później siedział przy moim preparacie. 
- Jedziemy do jego biura.
- Nie chcę cię martwić, ale już późno. Wszystko jest pozamykane. Jutro wykłady mamy od 13, więc pojedziemy rano. Do zobaczenia - pożegnałam się i wyszłam. Złapałam taksówkę i wróciłam do ciasnego, akademickiego pokoiku. Zasnęłam myśląc o prawniku. Już cieszyłam  się na jutro!

O 09.00 przed akademikiem czekał na mnie Sherlock z dwoma kubkami kawy. Postanowiliśmy iść pieszo, bo było niedaleko. Poza tym mieliśmy czas, żeby na szprycować się podwójną dawką kofeiny i przegadać, jak dostaniemy się do środka. Stanęło na posłużeniu się papierkiem od Microfta, po raz kolejny. 
Pół godziny później byliśmy w gabinecie. 
- Brak ołowiu na biurku - powiedziałam trochę do siebie. Wtedy zobaczyłam kartkę ze szminką w koszu. Wzięłam ją delikatnie przez rękawiczki i położyłam na biurku. - Sherlock - zawołałam go. 
Obejrzał kartkę ostrożnie i wrzucił ją do woreczka. 
- Policja jest jednak bardziej niekompetentna niż myślałem - powiedział i wyszliśmy. 
Po wykładach nie poszliśmy do niego, tylko do szpitala. Sherlock twierdził, że ma w tamtejszym laboratorium znajomą.
Okazało się, że nie jest zachwycona jego widokiem - próbowała zabić go, rzucając w niego fiolką. 
- Jeśli jeszcze raz zwiniesz mi coś z lodówki albo stołu to przysięgam, że trafię cię czymś większym niż probówka!
- Spokojnie, będę go pilnowała - powiedziałam - Jestem Lucy.
- Molly - odpowiedziała spokojniej. - Trzymam cię za słowo - spojrzała mi w oczy, a potem rzuciła jeszcze jedno nienawistne spojrzenie Sherlock'owi.
- Bierzmy się do pracy - powiedział. 
Pierwsze pół godziny wykłócałam się z nim, żeby złożył odpowiednie ubranie ochronne. W końcu mi się udało, ale Sherlock nie był zachwycony.
- Denerwuje mnie ten szelest.
- Lepiej być zirytowanym niż martwym - odpowiedziałam i zaczęłam badać szminkę z kartki. Po godzinie znalazłam, coś czego się nie spodziewałam.
- Ołów. 
- Co?
- Ołów był w szmince - wyjaśniłam. - Kto robi szminki z ołowiem? - zapytałam sama siebie i po chwili znałam odpowiedź. - Jakaś kobieta chce zemścić się na Marku. Podsyła mu list. Na kartce jest odcisk jej ust, na który potem naniosła ołów. Musi mieć dostęp do środków promieniotwórczych. 
- Ale ołów nie powoduje sinicy. Może najwyżej otruć, a po odpowiednim naświetleniu można zniwelować objawy. To nie tego szukamy - powiedział, ale od razu dodał - Chyba, że został użyty, żeby spotęgować działanie substancji na liście...
- Masz coś - stwierdziłam i zajrzałam do jego próbki. - Znam to... - powiedziałam i pobiegłam do torby. Miałam tam podręcznik o czarnej śmierci. - To pałeczki dżumy, tyle że...
- Zmutowane - dodał Holmes. - Dobry pomysł miałaś z tym ochronnym skafandrem - powiedział. 
Obserwowaliśmy pałeczki przez następne kilkanaście godzin. Doszliśmy do wniosku, że mutacja sprawiała, że dżuma atakowała płuca. Powodowała duszności, problemy z oddychaniem, a w końcu uduszenie. Gorączka i poty to dodatkowe objawy. Stwierdziliśmy też, że przez mutację, same bakterie były słabsze i obumierały po kilkunastu godzinach. Gdyby prawnik Mark był w lepszej kondycji, mógłby teraz żyć. 
Sherlock powiadomił brata, a on odpowiednie służby. 
- Ciekawa jestem, kto go zabił - powiedziałam, kiedy szliśmy w stronę mojego akademika.
- Kochanka.
- Skąd wiesz?
- W gabinecie miał zdjęcie ze ślubu z blondynką i jeszcze kilka innych również z nią. Nie na wszystkich wyglądał na szczęśliwego. Z kolei jego sekretarka jest ruda. W biurze pełno było rudych włosów.
- To chyba normalne, skoro pracują razem - przerwałam mu, co go zaskoczyło. Chyba nie był do tego przyzwyczajony.
- Na kanapie też? Poza tym wystarczyło spojrzeć na nią. Twierdziła, ze jest do niego przywiązana, ale mówiąc to spojrzała w LEWO. - teraz z kolei ja spojrzałam na niego. - W 96 przypadkach na 100, kiedy ludzie szukają czegoś w pamięci patrzą w prawo, a kiedy kłamią  - w lewo. Oczywiście nie mamy stuprocentowej pewności, ale...
- Miała na ustach ten sam odcień szminki, który był na papierze! - powiedziałam.
- Tego nie zauważyłem - mruknął ze zmarszczonymi brwiami. - Chciałem powiedzieć, że ludzie Microfta to zbadali i wszystko wskazało na nią. Ale z tym odcieniem też nieźle wydedukowałaś.
- Dzięki - uśmiechnęłam się. - Może skoczymy na piwo?
- Ja stawiam - odpowiedział i skręciliśmy do pubu za rogiem.






________________
Mam nadzieję, że się Wam podobało :)
Długa myślałam nad tematem, a wczoraj obejrzałam Agentów N.C.I.S. i wiedziałam, o czym chcę napisać :)
Mam jeszcze pytanie: Czy podoba Wam się, że 'zbrodnia' jest na początku, a potem opowieść Lucy czy mam może coś zmienić? 
A jeszcze jedno :) Czy rozdział nie jest zbyt krótki? Pisałam go dzisiaj w pośpiechu, bo za moment wyjeżdżam (przepraszam za ewentualne błędy czy literówki). Następne postaram się pisac dłuższe ;)
Czekam na opinie :)
~Hania

sobota, 24 stycznia 2015

Prolog

Rok zaczął się tak normalnie, jak to tylko możliwe. Studenci podekscytowni szli na pierwsze wykłady, a ja razem z nimi. Zróciłam uwagę na jednego z nich. Z nikim nie rozmawiał, na jego twarzy nie widać było żadnych emocji. Szedł przed siebie i na nikogo nie patrzył. Zaintrygowało mnie jego zachowanie. Wydawało mi sie, że pierwsze zajecia to zawsze jakieś wydarzenie: można się bać, cidszyć, martwić. A tu... spokuj, a nawet nuda! Kim jest ten gość? Był dość wysoki, miał kręcone, przydługie ciemne włosy, prosty nos i jasne przenikliwe oczy. Był ubrany w ciemną koszulę, czarne spodnie i długi czarny płaszcz, który sprawiał, że wydawał się wyższy. Kołnież miał postawiony jakby izolował sięod otoczenia.
Zdziwiłam się, gdy weszliśmy do tej samej sali. Wyglądało na to, że wybraliśmy ten sam kierunek - medycynę śledczą. Usiadłam niedaleko niego, a obok mnie zajął miejsce niski blondyn.
- Cześć, jestem John.
- Miło mi, Lucy - przedstawiłam się. - Co studiowałeś wcześniej?
- Skąd pewnść, że to nie mój pierwszy kierunek?
- Rozmawiałeś z profesorem jak ze starym przyjacielem. Poza tym jesteś trochę za stary na nowego studenta, bez urazy.
- Jesteś bardzo spostrzegawcza.
- Nie tak jak bym chciała - uśmiechnęłam się. Potem nie rozmawialiśmy zbyt wiele, bo zaczął się wykład. Na początku, same nudy - czego będziemy się uczyć, czego się od nas wymaga itd. Nie zaczęlimśy nawet właściwego tematu wykładu. Ale profesor Jefferson i tak zdążył dac nam zadanie do przygotowania na nastepne zajęca. Super. Z sali wyszłam z nowym znajomym, jednak John musiał iść załatwić resztę formalności w sekretariacie, więc dalej szłam sama. Do następnego wykładu miałam półtorej godziny, więc postanowiłam usiąść na jednej z ławek na dziedzińcu. Wyjęłam z torby Morderstwo w Orient Expressie Agathy Christie i pogrążyłam się w lekturze. Po kilku mnutach ktoś przesłonił mi słońce.
- Można się dosiąść? - i nie czekając na odpowiedź, usiadł. Był to ten facet, który mnie tak intrygował.
- Jasne. Jestem Lucy.
- Wiem, słysłem, jak przedstawiałaś się John'owi. Usłyszałem też, że jesteś dość spostrzegawcza. To dobrze, już się bałem, że nie będzie nikogo z kim będę mógł w miarę normalnie porozmawiać.
- A ty jesteś...? - pytałam po prostu.
- Sherlock, Sherlock Holmes.


_____
Krótko, ale jest :-) i udało mi się zanim padła mi bateria! :-D
W następnym rozdziale pierwsze przestepstwo ;-)
Piszcie komentarze. Jestem ciekawa, co myślicie :-)
Hania

Przeklęte światło -.-

Miałam dodać pierwszy post, ale nie mam prądu w domu od 14.00, na laptopie padła bateria... złośliwość rzeczy martwych -.-
Rozdział dodam jak tylko zaczą działać gniazdka, a na razie będę pisala na tablecie... przynajmniej dopóki i tu nie padnie bateria...
Przepraszam

Witam!

Witam wszystkich :) 
Nie jestem nową bloggerką, ale pierwszy raz piszę bloga o tematyce kryminalnej. Mam nadzieję, że sobie z tym poradzę XD
W każdym poście przedstawiona będzie osobna sprawa Sherlocka Holmesa. Postanowiłam go sobie wyobrazić jako młodszego niż w serialu. Powiedzmy... 20 lat :) Będzie mi łatwiej pisać... Tak myślę.
Pierwszy post dodam dziś wieczorem :)
Mam nadzieje, że się Wam spodoba :)
~Hania